We wtorek w nocy zaczęła spadać Leosaturacja.
Po podkręceniu parametrów respitator informował o zbyt dużych objętościach,
co, mówiąc brutalnie, oznacza rozsadzanie płuc.
Zmniejszenie ciśnień z kolei powodowało tragiczne saturacje.
I tak w kółko.
Po kilkunastu alarmach stało się jasne, że dzieje się coś złego.
Półtora roku temu dokładnie w takich okolicznościach Leorodzice wezwali pogotowie
i Leo wylądował na tydzień na OIOMie...
Leorodzice postanowili podłączyć Leo do tlenu.
Sytuacja się poprawiła, ale noc była bardzo niespokojna.
Poranek przyniósł potwierdzenie obaw.
Leo nie miał apetytu, za to oddychał fatalnie.
Dzień spędził podłączony do respiratora.
Przyszła pani doktor, ale jedyne co mogła powiedzieć, to że trzeba przeczekać.
Więc Leorodzina czekała, pojąc Leo hektolitrami płynów,
inhalując i aplikując syrop z cebuli.
Kolejna noc znowu masakra; tlen i alarmy co 15 minut.
Nastpny dzień w połowie na respiratorze.
Plus cebula, miód etc.
Trzeciej nocy udało się odstawić tlen, a poranna saturacja była zadowalająca.
W dzień jeszcze kilka razy trzeba było Leo przewentylować, ale sytuacja się poprawiła.
Kryzys minął.
Gdyby nie koncentrator tlenu skończyłoby się hospitalizacją.
Na szczęście, tym razem obeszło się jedynie strachem.
Ondyna jednak nie daje o sobie zapomnieć.
P.S. Dokładnie 3 lata temu zrobiono Leo dziurę w szyi...