mieszkał w małej wiosce rybackiej na Końcu Świata,
gdzie obserwował rytuały morskich poławiaczy.
Któregoś dnia (jak zawsze) podszedł do gwarnej grupy rybaków
obejrzeć jak patroszą tuńczyki, mieczniki i inne rekiny;
a oni niespodziewanie zamilkli na jego widok.
Nie mogła pojąć sensu grobowej ciszy Leomama,
dopóki nie zobaczyła czarnej dłoni rybackiej gładzącej pooperacyjne blizny jej syna,
których to ona zapomniała osłonić koszulką po kąpieli w oceanie...
Jednak z racji, że widać już na horyzoncie koniec listopada
i czas raczej zacząc planować następne wakacje, niż roztrząsać poprzednie;
zostawić trzeba pochylających się nad Leocierpieniem poławiaczy
a skupić się na tym, co dzieje się teraz.
A teraz dzieje się przedszkole.
A w nim istne rewolucje!
Otóż, do końca zeszłego roku leosiową obecnośc w placówce asekurowali Leorodzice,
którzy przycupnąwszy w szatni, na półce z butami,
przy akompaniamencie wrzasków czterech grup przedszkolnych
usiłowali usłyszeć własne myśli i skupić się na pracy.
przy akompaniamencie wrzasków czterech grup przedszkolnych
usiłowali usłyszeć własne myśli i skupić się na pracy.
Tymczasem od października Leo zostaje na zajęciach SAM.
(- Sam? Będę sam? Jak wszystkie dzieci?)
Cały personel poddany został szkoleniu z zakresu działania pejserów i pulsoksymetru
a następnie, wraz z zachwyconym Leo, rzucony na głęboką wodę.
I trzeba przyznać, że nowa sytuacja Leosiowi służy.
Nie ma już grzecznego chłopca, kurczowo trzymającego się ręki Pani Agnieszki.
Jest rozbrykany urwis.
Na pytanie jak się spisuje Leo, rozjaśniają się twarze jego opiekunów
- Widzę w nim zalążek niezłego hultaja - oznajmia radośnie Pan Bartek
- Stworzyliśmy Potwora - chichra się Pani Agnieszka.