Była godzina 23.55.
Leorodzice właśnie skończyli się pakować.
Wcześnie rano mieli wyruszyć.
Do Uppsali.
Na operację.
- Będzie dobrze -  uspakajali się  wzajemnie.
I wtedy zadzwonił telefon.

- Dobry wieczór. Dzwonię z lini lotniczych X. Pragnę poinformować, że państwa jutrzejszy lot do Sztokholmu,
o godzinie 7:45 został odwołany. Mogą państwo lecieć następnym lotem, o godzinie 16:45.
Będą Państwo w na miejscu o 18:30.

- To niemożliwe. W południe musimy być w Uppsali. 
- Rozumiem. Niestety, nie możemy państwu zaproponować lotu z innym przewoźnikiem,
bo nie mają państwa pozwolenia na użycie sprzętu medycznego na pokładzie innych linii lotniczych.

Papierek! Znowu chodzi o papierek!! Pieprzony papierek, przez który może nie dojść do operacji.
Wyczekiwany, wywalczony moment znowu przesunie się. Na niewiadomo kiedy.
Cały wysiłek i stres pójdzie na marne. Przez durny papierek, który w zasadzie Leorodzice mają,
tyle, że jest papierkiem firmowym linii X, a nie linii Y.
Jak zwykle, nie chodzi o bezpieczeństwo dziecka ani pasażerów.  
Chodzi znowu o pieprzony, kretyński przepis, o stempel, papier, formalność,
za którą chowa się tłum niemyślących i tchórzliwych służbistów
- pomyślała Leomama, po czym huknęła!
I chyba była w tym huknięciu super przekonywująca,
bo Pani niespodziewanie wzięła sobie jej słowa do siebie. 

- Postaram się coś załatwić - obiecała i faktycznie się postarała, bo pół godziny później oddzwoniła.
- Czy mogą państwo polecieć z przesiadką, przez Kopenhagę?
Państwo mogli, wiec Pani się rozłączyła w celu załatwienia najważniejszego: papierka.

Potem zadzwonił Pan.
- Państwo nas okłamali!!! Państwo napisali ze dziecko potrzebuje respiratora w czasie snu,
a teraz państwo mówią ze w czasie lotu też może potrzebować!  
- Zdarza się, że ludzie śpią w czasie lotu (Idioto!!!),
zwłaszcza jak wylatują o piątej rano i mają pięć lat - tym razem huknął Leotata.
- Acha. To my o czwartej zadzwonimy do państwa z informacją,
czy polecą państwo przez Monachium (o 6:00 rano) czy Kopenhagę (7:20).
Z przewoźnikiem Y lub Z.

Leorodzice nie spali całą noc.
Podwójnie zdenerwowani. 
Potencjalną operacją i jej potencjalnym odwołaniem.
O czwartej telefon milczał.

Kwadrans po czwartej sami zadzwonili do przewoźnika.
Oczywiście, była tam już kolejna pani. I nic nie kumała. Nic.
Trzeba było znowu huknąć, aby uzyskać połączenie z kimś "z piętra wyżej".
- Proszę przyjechać na lotnisko. Teraz. Zobaczymy co da sie zrobić - zalecił kolejny Pan.
- Teraz? Budzić dziecko o czwartej? Dziecko zależne od respiratora? Żeby zobaczyć?  
Czy nie można tego (AAAAAAA!!!!!) zobaczyć przez telefon? 

Okazało się, że nie można.
- To zależy od pracownika linii Y, który wstępnie nie ma nic przeciwko. 

Więc Leororodzice obudzili Leo w środku nocy.
I pojechali.
Na miejscu okazało się, że Pracownik (a ściśle mówiąc Pracowniczka),
ma jednak coś przeciwko. 

- Bo ja nie mogę podjąć takiej decyzji.
- To po co my tu przyjechaliśmy?
- Muszą państwo poczekać na specjalistę. Będzie o 6.30
- Ale samolot odlatuje zaraz.
- Ale ja nie mogę.
- Ale my musimy.
- Ale ja nie wiem, czy z takim sprzętem można.
- Respirator ma oficjalny atest. Może być używany w samolotach.
- Ale ja nie mam zgody.
- Ale my mamy zgodę. Respirator ma zgodę.
- Ale ja nie mogę...

Leomama po raz kolejny musiała się zdenerwować i być niemiła.
I potem musiała trwać w tym stanie jeszcze jakiś czas,
kiedy to sprawa była konsultowana z milionem osób,
żeby ostatecznie móc zrobić się milszą i wysłuchać różnych bzdur,
na przykład dyrektyw lekarza, który kazał szczypać Leo,
żeby ten nie spał przez cały lot. Jeden i drugi.
Przez pięć godzin.
- Oczywiście, będziemy go szczypać! - zapewnili chórem Leorodzice.

Potem polecieli.
Wykończeni i wściekli.
Nie szczypali Leo.
Głaskali go, żeby spokojnie mógł zasnąć
i odpocząć po całym tym stresie i nieprzespanej nocy.
Respirator działał.
Samolot nie spadł.
Nikomu nic się nie stało.

Można bez papierka?
Można!

65147f3cc3ae0ef9a36ce0207667ab0c.jpg

Ps. W pewnym momencie lotniskowej afery, przyszedł skonsultować sprawę młody lekarz.
Spojrzał na Leorodzinę, spojrzał na sprzęt.
- Nich lecą. Nie ma przeszkód. - powiedział.
Niewiele to pomogło, ale fajnie mieć świadomość, że istnieją tacy ludzie.
Samodzielnie myślący.