Raz w miesiącu trzeba wymienić Leosiowi rurkę tracheo. Odbywa się to w trzech etapach.
Jeden: wyjęcie starej rury, dwa: przemycie rany i odpoczynek, trzy: włożenie nowej rury.
Najgorszy jest etap trzeci. Wymaga zdecydowania, precyzji i sterylności. Należy szybkim ruchem wepchnąć kwał zakrzywionego sylikonu o średnicy pół centymetra do małej dziurki w tchawicy. Następnie wyjąć usztywniającą szynę. Leo w czasie tych kilku(nastu) sekund krztusi się i dusi, dławi i łzawi. Czasem opór jego ciała przed obcym obiektem jest bardzo duży. Trudno go pokonać.
Najfajniejszy jest za to etap drugi. Leorodzice z zachwytem oglądają (na codzień zasłoniętą opaską) szyję Leosia, a Leo przysłania brodą otwór w szyi i radośnie popierduje (tak!!!). Zaśmiewa się przy tym do rozpuku. Taka dzisiąciominutowa chwila wolności.
Wczoraj było jednak inaczej. Leo po wyjęciu rurki zrobił się smutny. Z uwagą śledził wszystkie ruchy rodziców. Jakby dostrzegł powagę sytuacji... Jakby nagle zdał sobie sprawę... Jakby zrozumiał, że nie każdy... Że to ON....