Muzungu jest punktualny,
zaczyna rodzić się dokładnie w wyznaczonym terminie.
Po kilku godzinach zmienia jednak zdanie i zachowuje się tak,
jakby wcale na świat przyjść nie chciał.
Nie naciska. Zwleka. Wręcz się wycofuje.

Męki trwają trzydzieści sześć godzin,
aż w końcu o godzinie 17.05 tata przecina pępowinę,
a na brzuchu mamy ląduje, oceniony na 10 punktów w skali Abgar, 
mały, pomarszczony człowiek.
Salę wypełniają endorfiny.

Witaj Muzungu!

Euforia trwa niecałe dwadzieścia minut,
po których Muzungu robi się markotny mało ruchliwy, siny.
Jego kończyny stają się wiotkie,
a on wydaje się odpływać w nieznanym kierunku.
Jakby ktoś go wołał,
jakby nie chciał zostać tu gdzie właśnie przyszedł.

Zostaje zabrany rodzicom i przeniesiony na salę obserwacji,
a następnie – po godzinie – na oddział intensywnej terapii,
gdzie zamknięty w inkubatorze poddany zostaje tlenoterapii biernej.

Lekarze podejrzewają poważną wadę serca.

styczen_resize