Zamknięcie tracheo wywarzyło kolejne do tej pory zabarykadowane przed Leo drzwi.
Drzwi, za którymi panuje prawdziwa zima,
a mróz sięga nawet dwudziestu ośmiu stopni poniżej zera.
Nie byliby sobą Leorodzice, gdyby synów za te drzwi nie wypchnęli.
A zatem, pomiędzy jednym a drugim chemicznym wlewem Leomamy,
zapakowali Leo, Teo, sprzęt medyczny, dobre jedzenie i ciepłe ciuchy w samochód,
w drugi samochód kazali (trochę tak było!!) zapakować się dobremu towarzystwu,
a następnie pomknęli w góry, gdzie zaszyli się w stuletniej, opalanej drewnem chacie,
do której dostać się można jedynie brnąc przez 40 minut w śniegu po kolana, uda, bądź pas.
Pod górę, oczywiście.
Był kulig, chodzenie po górach,
igloo, nocne ognisko, sanki, bałwan, kominek ...