Coś, co na przemian wprawia w osłupienie i zachwyt Leorodziców,
to leogust kulinarny. Jest on prawdopodobnie konsekwencją pracy u podstaw,
gdyż Leorodzice oszczędzili synowi etapu zasłoikowanych, bezsmakowych brei,
przesłodzonych soczków i farbowanych deserków, w zamian oferując to,
co jedli sami. Efekty okazały się piorunujące.

Dziś, gdy Leo ma do wyboru oliwkę i cukierka - sięgnie po oliwkę,
ciasto i ser - wybierze ser, jogurt naturalny i smakowy - rzuci się na naturalny,
croissanta z nutellą i bez - weźmie tego suchego... itd.
Je wszystko, byle nie było za słodkie.
Jeśli już decyduje się na czekoladę, to pod warunkiem, że jest gorzka, najlepiej 80% kakao.
Za to, nie ma nic przeciwko chili, imbirowi, masali, curry. Kocha kapary, szpinak i koperek.
Wszelkie owoce i warzywa - latem na śniadanie pożerał trzy-cztery sztuki pomidorów.
Sery- im bardziej pleśniowe, śmierdzące - tym lepiej.
I to wszystko popija ayranem :P

Uczy się także gotować...
pierogi