Służba zdrowia.
Nie można. Nie da się. Niemożliwe.
Bo przepisy. Bo procedury. Bo zasady.
Absurd za absurdem. Bezsens.
Leorodzice w walce z systemem ponieśli parę zwycięstw, więcej porażek.
Wojna pochłonęła mnóstwo ofiar, kosztowała kilka głębokich zmarszczek,
dziesiątki siwych włosów, tysiące zmarnowanych godzin, miliony zszarganych nerwów.
A teraz, niespodziewanie, pojawiła się nowa, nieznana linia frontu,
na którą trzeba zmobilizować resztki sił.
Oświata.
Pierwsza twierdza nazywa się Przedszkole.
Już na nie czas, Leo go potrzebuje, Leo chce, to bardzo ważne dle jego rozwoju.
Do wyboru są trzy opcje: przedszkole zwykłe,
specjalne (nie! nie ma takiej opcji, po trupie leorodziców), integracyjne.
Optymalnym wariantem jest rozwiązanie trzecie.
Zdrowe i chore dzieci w jednej grupie, prawidłowe wzorce, stymulacja.
Budowanie świadoości, że nie tylko on jest chory, że każdy jest inny, ma inne potrzeby.
Kadra w takim przedszkolu jest wyspecjalizowana. Mniejsze grupy. Pedagog. Rehabilitant.
Są zajęcia z integracji sensorycznej. Zajęcia wspomagające. Logopeda.
Przy rekrutacji dzieci niepełnosprawne są pierwsze w kolejce.
I jeżeli tylko jest miejsce, to dziecko musi zostać do przedszkola przyjęte.*
Ale.
W świetle prawa polskiego Leo się do takiego przedszkola nie kwalifikuje!
Bo niepełnosprawni to tacy, którzy: mają problem ze wzrokiem, ze słuchem,
z poruszaniem się, są upośledzeni intelektualnie lub emocjonalnie.
Czyli.
W świetle prawa polskiego Leo jest zdrowy.
Pozazdrościć mu tego zdrowia! Każdy by tak chciał.
Więc.
Trwa zbrojenie.
Źeby Leo do przedszkola został przyjęty, trzeba się będzie znowu nagimnastykować,
opracować strategię, zastosować fortel, przechytrzyć system, wezwać na pomoc Rademenesa.
.
*Oczywiście, w czasie zajęć, Leorodzic (bądź pielęgniarka)
zawsze musiałby być w zasięgu ręki, na wypadek gdyby coś się działo.