na którym (po raz kolejny) Leomama otarła się o zawał serca.
Tym razem Leo nie spadł z drabinki, ani nie został przez rodzicielkę podtopiony,
ale... zatrzasnął się w toalecie!!!
Oczywiście, toaleta nie należała do tych ograniczonych jedynie ścianką działową,
którą to Leomama pokonałby jednym zwinnym susem
i po niecałej sekundzie stałby obok Leo i z uśmiechem otwierała mu drzwi od wewnątrz...
Nie.
To była toaleta murowana.
To była toaleta murowana.
Pod sam sufit.
A ściany obustronnie wyłożone były kafelkami,
przez które ledwie przedostawał się dźwięk.
I żadne (słabo słyszalne) tłumaczenia i instrukcje
nie były w stanie pomóc Leo w pokonaniu przeklętych drzwi.
W pomieszczeniu, oczywiście, nie było nikogo, kto mógłby wezwać pomoc.
Po minucie próby skomunikowania się z Leo,
Leomama pognała po wsparcie.
Oczywiście, zawsze wszędobylskiej obsługi basenu tym razem nie było nigdzie!
Leomama zaczęła zatem angażować osoby postronne w szukanie ratunku.
Trwało to wieki.
Leo był w uwięziony.
Mógł się zdenerwować.
Mógł mieć atak odziedziczonej po Leomamie klaustrofobii.
Mógł stracić przytomność.
Mógł przestać oddychać.
Podczas gdy to wszystko dziać się MOGŁO,
Podczas gdy to wszystko dziać się MOGŁO,
Leomama szamotała się po różnych pomieszczeniach
i czuła,
że ogarnia ją panika.
i czuła,
że ogarnia ją panika.
W końcu wróciła do Leo,
który ewidentnie ciągle za tymi drzwiami był.
I był żywy.
I był żywy.
I absolutnie nie podzielał jej zdenerwowania.
A potem przyszło dwóch panów w uniformach.
Jeden z kluczem.
Drugi z łomem.
Klucz wystarczył.
Leo wyszedł z toalety