Było duszno i gorąco.
Leo siedział przy stole i wcinał bób.
Nagle, krzyknął:
- Boli mnie brzuch!
I runął.
Leotata zerwał się i złapał w locie półprzytomnego syna.
Leo był popielaty i wiotki, jak wypluta skórka od bobu.
Przez kilka sekund nie było z nim kontaktu.
Był gdzie indziej, gdzieś, na pewno nie w swoim ciele.
A potem wrócił. Do ciała. Do życia. I do jedzenia.
I wszystko byłoby jak dawniej, gdyby nie fakt,
że na pół godziny przed incydentem Leorodzice podłączyli Leo do elektrod,
aby wykonać coroczne rutynowe badanie Holtera.
I dzięki temu poznali kolejną smutną prawdę.
I dzięki temu poznali kolejną smutną prawdę.
Wieczorem zadzwonił telefon.
- Dziś po południu pacjent miał kilka pauz w akcji serca. Jest w stanie zagrożenia życia
- poinformowała uprzejma Pani, po czym się rozłączyła.
A Leorodzice zostali z kolejnym w ich życiu świetnym newsem.
- poinformowała uprzejma Pani, po czym się rozłączyła.
A Leorodzice zostali z kolejnym w ich życiu świetnym newsem.
Leo musi mieć wszczepiony rozrusznik serca.
Natychmiast.
Obecnie, zamiast na planowanych wakacjach, jest w CZD.