To stało się w zeszły wtorek.
Było duszno i gorąco.
Leo siedział przy stole i wcinał bób.
Nagle, krzyknął:
- Boli mnie brzuch!
I runął.
 
Leotata zerwał się i złapał w locie półprzytomnego syna.
Leo był popielaty i wiotki, jak wypluta skórka od bobu.
Przez kilka sekund nie było z nim kontaktu.
Był gdzie indziej, gdzieś, na pewno nie w swoim ciele.
 
A potem wrócił. Do ciała. Do życia. I do jedzenia.

I wszystko byłoby jak dawniej, gdyby nie fakt,
że na pół godziny przed incydentem Leorodzice podłączyli Leo do elektrod,
aby wykonać coroczne rutynowe badanie Holtera.
I dzięki temu poznali kolejną smutną prawdę.
Wieczorem zadzwonił telefon. 
- Dziś po południu pacjent miał kilka pauz w akcji serca. Jest w stanie zagrożenia życia
-
poinformowała uprzejma Pani, po czym się rozłączyła.

A Leorodzice zostali z kolejnym w ich życiu świetnym newsem.
 
Leo musi mieć wszczepiony rozrusznik serca.
Natychmiast.
Obecnie, zamiast na planowanych wakacjach, jest w CZD.
Czeka na decyzję.
Czeka na operację.
Czeka na szóstą już w życiu narkozę...

@#$%%^&*(>

3232b6036c76ab2ef5df01744fa55579.jpg