W ciągu ostatniego półrocza Leorodzina zrobiła kolejny krok w stronę normalności.
Posiadła, z pozoru błahą a w rzeczywistości bardzo skomplikowaną, umiejętność.
Jest nią jazda pociągiem dalekobieżnym.

Pociąg musi oczywiście spełniać Leostandardy,
czyli mieć możliwość podłączenia się do prądu.
W związku z tym, wybór pociągów jest ograniczony.
A do tych, co zostają trzeba się umieć zapakować.
I w tym tkwi cała trudność.

Leorodzina wyruszająca w tygodniową podróż,
wygląda jak karawana jucznych wielbłądów.
Ma trzy walizki, dwa plecaki, dwie torby sprzętu medycznego
(respirator, koncentrator, pulsoksymetr, ssak, inhalator, gadżety jednorazowe),
i jeszcze, obowiązkowo, egzemplarz Tuwima.
Bo w czasie jazdy KONIECZNIE trzeba czytać „Lokomotywę”
To równie ważne jak posiadanie respiratora.

A gdy już się wszystko uda, to fan jest wielki!
Bo nie ma większej radochy, niż z biletem w ręce
wsiąść z toru trzeciego przy peronie drugim
do piątego wagonu ekspresowego pociągu dalekobieżnego,
a następnie zająć miejsce pięćdziesiąt osiem
i popędzić… przez góry, przez tunel, przez pola, przez las…

470f75cf66fb9321da1c8bd9d8374436.jpg

PS. Na koniec lata Leorodzinę czeka jeszcze jedna wyprawa.
Samolotem.
Na północ.
Na spotkanie z Ondyną.
Trzymajcie kciuki!