Leo, jak zwykle, część czasu na basenie, spędzał na zjeżdżalni.
Leomama asekurowała go przy wejściu po drabince,
następnie przechodziła na drugą stronę, aby złapać go na dole zjazdu -
żeby czasem nie wpadł za głęboko i nie zanurzył sobie szyi, nie zachłysnął się -
ani kropla wody nie ma prawa wpaść do tracheo!

No i stała tak sobie cała zdowolona Leomama, z rozportartymi ramionami,
uśmiechem na twarzy i czekała na syna, gdy nagle syn,
będący na szczycie schodów, pośliznął się i stracił równowagę.
Świat zwolnił i podczas gdy Leo balansował na jednej nodze i machał rękami,
przez głowę Leomamy mknęły myśli - o tym że tracheo nie może się zamoczyć,
o tym, że jak ostatni raz Leo spadł na plecy, to stracił przytomność
i wyłączył oddech na pół godziny, o tym, że nie jest pewna,
czy pamięta ile oddechów na ile ucisków wykonuje się w przypadku reanimacji.

A potem leonoga oderwała się od stopnia...
i Leo runął w dół.
Na plecy.
Woda rozstąpiła się
i Leo zniknął pod powierzchnią.
Z głową, szyją, tracheotomią.
Cały!

W tym momencie wszystko przyspieszyło.
Leomama przeskoczyła nad zjeżdżalnią, wyłowiła dziecko i pomknęła z nim w stronę ssaka.
Nie słyszała żadnych odgłosów krztuszenia się, tylko jakiś cienki głosik powtarzał:
- Bam, Leo bam. Mama, Leo bam!!!!
Dobiegła do celu. Postawiła syna na podłodze.
Odgruzowała spod hałdy ręczników torbę.
Otworzyła pierwszą kieszeń, wyjęła ssaka.
Otworzyła drugą kieszeń, wyjęła cewnik
Otworzyła cewnik, założyła go na ssaka.
Zdjęła z cewnika papier ochronny.
Zdjęła orator z tracheotomii, włożyła cewnik do środka.
Włączyła ssaka i zaczęła odsysać.

Nic.

Ani kropli wody. Nic się nie nalało.
Do jej mózgu dotarł w końcu dopominający się reakcji głos:
- Mama, bam!!! Bam! Bam!
- Tak, Leosiu. Bam. Zrobiłeś bam...

Susanna-Majuri8
fot. Susanna Majuri