Trzy tygodnie, odkąd LeoTeorodzice przebywają w stanie ustawicznego szoku.
Z trzech powodów.
Po pierwsze.
LeoTeorodzice co chwilę nerwowo zerkają, czy Teo jest podłączony do sprzętu,
wsłuchują się w jego oddech, sprawdzają ruch klatki piersiowej.
Za każdym razem, gdy Teo zasypia (a zdarza się to bardzo często)
w panice rozglądają się za respiratorem i pulsoksymetrem.
A Teo?
Teo śpi spokojnie.
I oddycha.
Tak po prostu.
Okazało się, że nie wszystkie dzieci podłącza się do respiratora!
Po drugie, LeoTeorodzice odkryli, że małe dzieci wydają z siebie dźwięki.
I to całkiem donośne!
I tymi decybelami są w stanie sporo i szybko wyegzekwować!
(Tu niespodziewanie z gęstwiny wad, wyłoniła się drobna zaleta tracheotomii: cisza)
Po trzecie (i to jest chyba najdziwniejsze) w efekcie ubocznym Teonarodzin
A Teo?
Teo śpi spokojnie.
I oddycha.
Tak po prostu.
Okazało się, że nie wszystkie dzieci podłącza się do respiratora!
Po drugie, LeoTeorodzice odkryli, że małe dzieci wydają z siebie dźwięki.
I to całkiem donośne!
I tymi decybelami są w stanie sporo i szybko wyegzekwować!
(Tu niespodziewanie z gęstwiny wad, wyłoniła się drobna zaleta tracheotomii: cisza)
Po trzecie (i to jest chyba najdziwniejsze) w efekcie ubocznym Teonarodzin
syneczek Leorodziców - malutki, słodki, bezbronny Leoś,
w ciągu kilku minut (sekund?) zamienił się w wielkie chłopaczysko.
Wyrosły mu potężne łapska i męskie stopy.