Relacje z wydarzenia są chaotyczne.

Leorodzice byli daleko.
Leobabcia dokazywała z Leosiem na łóżku.
Leo fikał i brykał.
W pewnym momencie (jak zawsze) rzucił się do tyłu, na plecy.
Zaczął charczeć. Stracił przytomność. Zsiniał. Zrobił się wiotki.
Przybiegł Leodziadek. Zaczął wentylować Leo ręcznie (za pomocą ambu).
Leobabcia w tym czasie próbowała podłączyć go do pulsoksymetru.
Żaden czujnik nie działał. W końcu się udało.
Leobabcia wezwała pogotowie i program wentylacji domowej.
Leodziadek dalej wykonywał sztuczne oddychanie.
Leo pozostawał nieprzytomny.
Leodziadkowie podjęli próbę podłączenia go do respiratora.
Respirator generował za duże (albo za małe, trudno ustalić) objętości w płucach.
Saturacja leciała w dół.
Leodziadek wrócił do ambu.
Po pół godzinie (sic!) przyjechało pogotowie i Wentylacja Domowa.

Leo nagle otworzył oczy.
I wrócił do własnego oddechu.
Został gruntownie przebadany.
Wszystko było w porządku.

Jakby nic się nie stało.


2012.11.23