Siedzi się nad wodą / w wodzie.
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Chodzi się / jest się noszonym po górach.
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Jeździ się stopem / lokalnym transportem.
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Umiera się z gorąca.
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Przedziera się przez trzciny cukrowe.
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Szwenda się tu i tam.
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Codziennie i w różnych okolicznościach pisze się dziennik podróży!
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Podróżowanie z dziećmi z jednej strony wiąże się z pewnymi utrudnieniami,
z drugiej jednak otwiera wiele drzwi; jest niezawodnym wytrychem do lokalnych serc.
Afrykańczycy po prostu kochają dzieci.
W ogóle im nie przeszkadza, że hałasują i brudzą.
Dzieci to dzieci – mają swoje prawa.
TEOŚ
Usiadłszy w knajpie, Teorodzice w ogóle nie musieli zajmować się swym młodszym synem.
Bo zajmowali się nim wszyscy dookoła.
Teoś przechodził z rąk do rąk, wyjadał jedzenie z cudzych talerzy,
pobierał lekcje chodzenia i co rusz zawierał nowe znajomości.
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Trzeba mu też przyznać, że warunki w jakich posiadł umiejętność chodzenia
były dość ekstremalne.
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Zdarzało mu się też wchodzić ludziom do domów.
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Teoś w Afryce czuł się jak ryba w wodzie!!!
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
LEOŚ
Leoś potrzebował czasu na rozpęd.
Na początku był w szoku i nie do końca wiedział,
o co tym rodzicom z tą Afryką chodzi.
Każdy kto był na Czarnym Lądzie wie, co się dzieje po opuszczeniu gmachu lotniska.
W pierwszej sekundzie powala cię upał.
W drugiej sekundzie powala cię tłum ludzi.
Każdy czegoś chce: zanieść bagaż, załatwić taksówkę, zaproponować nocleg,
sprzedać spodnie do garnituru, banana, albo plastikową miednicę.
Wszyscy krzyczą, przepychają się i wyrywają ci rzeczy z rąk.
Potem jedzie się zdezelowanym autem przez przedmieścia,
które zazwyczaj odbiegają urodą od europejskich kanonów piękna
i na koniec ląduje się w pokoju, którego standard jest kontrowersyjny.
Jest ciemno, duszno, pościel na łóżku jest dziurawa, a wentylator terkocze w niebogłosy.
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
I albo się to pokocha, albo odlicza się dni do powrotu.
Leo, po chwili wahania, pokochał.
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
i są z kontynentem za pan brat, to wyjazd ten pod wieloma względami
Po pierwsze, Leo (wraz ze swym podtrzymującym życie sprzętem)
po raz pierwszy, opuścił bezpieczne granice Europy.
Po drugie, był to pierwszy dalszy wyjazd z dwójką dzieci.
Po trzecie, Leoteorodzice postanowili powrócić do swej ulubionej formy podróżowania,
czyli przemieszczać się lokalnymi środkami transportu,
z plecakiem na plecach.
I tu zaczęły się kłopoty.
Nagle okazało się, że respirator, pejsery, trzy pulsoksymetry,
czujniki, anteny, lekarstwa, pieluszki, zupki, kaszki, mleczko (…)
mają swoją objętość oraz wagę, więc dwa dotychczas ważące około siedmiu kilo plecaki,
ważą (każdy) o dziesięć kilo więcej, pękają w szwach
i towarzyszyć im muszą jeszcze dwa mniejsze plecaki,
torba z respiratorem, namiot do spania dla Teosia,
wózek i dwie podręczne torby.

Manatki, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
I do tego jeszcze doszła dwójka absorbujących dzieci.
Leo, nad którym trzeba czuwać, bo może przestać oddychać.
I Teo, który mówiąc delikatnie jest w wieku,
roztropnością nie grzeszącym,
co objawia się między innymi w badaniu (nawet najbrudniejszej)
rzeczywistości za pomocą zmysłu smaku (dur brzuszny!!),
wspinaniu się na wszystko, na co tylko można się wspiąć,
radosnym uciekaniu rodzicom, gdy tylko na sekundę skupią uwagę na czymś innym
oraz ciągnięciu za uszy wszystkiego co się rusza.

fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2

fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2

fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Przy dobrych chęciach można jednak w takim składzie
i tak obładowanym ruszyć na Czarny Ląd,
dotrzeć na wyspy, na które nie dolatuje żaden samolot,
przez cały czas się przemieszczać (osiem noclegów)
i bawić się bosko.

fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2

fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2

fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Nikomu, kto widział LeoTeoRodzinę w akcji nie przyszłoby do głowy,
ze wiezie ze sobą dwie przewlekłe choroby,
niewydolność oddechową, wadę serca i terapię nowotworową.
Chcieć, to móc.

fot. Tomasz Ślwiński, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Ps. Afryka jest wspaniała!
Bywa jednak dzika i nieobliczalna.
Wyjazd tam z dziećmi, jest trochę rzuceniem je na głęboką wodę.
Trzeba wiedzieć jak to zrobić i zadbać, by woda była bezpieczna i niewzburzona.
Leoteorodzice wybrali Wyspy Zielonego Przylądka.
I był to strzał w dziesiątkę.

fot. Magda Hueckel, Cabo Verde 2017, FUJIFILM X-T2
Planowo poszedł do przedszkola i znaczną część każdych wakacji spędzał w towarzystwie najmłodszych.
Efekty tych wysiłków są wspaniałe:
Leo momentalnie nawiązuje kontakt z dziećmi.
W tym roku przeszedł samego siebie.
Gdy tylko się budził, oznajmiał, że natychmiast musi wstawać,
następnie odłączał się od sprzętu i pędem ruszał do pokoju kolegi,
skąd do uszu na wpół przytomnych Leoteorodziców dobiegał teatralny szept syna:
- Kupa, kupa, kupa! - witał Leo swojego kumpla.
- Kupa, kupa, kupa!! - odpowiadał mu zachwycony kolega -
a potem znikali gdzieś razem, załatwiać swoje sprawy.
Leorodzice spotykali się z synem tylko w czasie posiłków
i gdyby nie obecność młodszej latorośli,
mogliby cały dzień leżeć na hamaku, czytać książki, pić Prosecco
i tylko co jakiś czas sprawdzać, czy wszystko jest okej.
Ale niestety, młodsza latorośl osiągnęła właśnie apogeum nieznośności.
Ząbkuje, zaczyna chodzić, wspina się na wszytsko co zobaczy,
wkłada do buzi wszystko co wpadnie jej w ręce i nie znosi cienia sprzeciwu...

W końcu skończył się koszmar,
który tak koszmarnie długo skończyć się nie chciał.
Po blisko miesiącu pobytu w szpitalu Leo dostał wypis,
a zdewastowana psychicznie i fizycznie leoteorodzina
znalazła się w komplecie w domu.
I liże rany.
To był najtrudniejszy moment od czasu gdy Leo był diagnozowany.
I chyba by go Leoteorodzina nie przeżyła,
gdyby nie płynące ze wszech stron wsparcie.
Dziękujemy wszystkim, którzy pomogli nam przeżyć;
tym co zajmowali sie Teosiem,
tym, co odwiedzali Leosia
tym, co dostarczali zdrowe i świeże posiłki do domu i szpitala,
zapobiegając tym samym śmierci głodowej Leorodziny,
tym, co opiekowali się Leo w szpitalu.
Dziękujemy: Leodziadekowi, Leobabci, Magdzie, Krzyśkowi, Kumaczkowi,
Małgosi, Adze, Monice, Ani-Mniszce, Aśce i Filipowi, panu Tadeuszowi, Kubie, Chotkosowi
oraz wszystkim, którzy wspierali nas energetycznie.
Ponadto bardzo dziękujemy profesor Bieganowskiej,
dr Marii Posadowskiej
oraz dr Jo (Jolancie Kolodziejczyk),
która niestrudzenie czuwa nad Leo.
Leo wrócił, ale niestety nie do domu,
tylko do punktu, w jakim znajdował się po drenażu osierdzia..
Wypis był już prawie gotowy,
gdy w systemie pojawiły się wyniki leobadań,
na tyle złe, że trzeba było z powrotem rozpakować zapakowane już książki i gry
i co gorsza, po raz trzeci, poinformować Leo,
że jednak zostaje w szpitalu.
A to wywołało całkowicie uzasadnioną rozpacz.
"Rok 2017 będzie wspaniały..."
"Cały lipiec spędzimy na wsi..."
"To prosty, rutynowy zabieg..."
"Leo w poniedziałek wyjdzie ze szpitala..."
"No w końcu musi być dobrze..."
Leo (odpukać po stokroć) ma się lepiej.
Świadczą o tym zarówno wyniki badań jak i obraz kliniczny:
do zmaltretowanego Leociała wrócił wesoły Leoduch
i już drugi dzień z rzędu ma głupawkę, rozpiera go energia.
Leorodzice odwrotnie proporcjonalnie:
są co raz bardziej przezroczyści, ślamazarni.
Panujący w ich głowach mrok nieśmiało jednak rozświetla nadzieja,
że Leo w końcu opuści szpital.
Może nawet zdąży w lipcu, gdyż (po raz trzeci już) jest mowa o poniedziałku.
Leorodzice boją się jednak cieszyć, cokolwiek sobie obiecywać lub planować.
I na domiar złego ta przygnębiająca historia z Lokomotywą (zwaną niegdyś Pieskiem).
Zebrał jej się płyn w osierdziu i trzeba było natychmiast drenować...
Wygląda na to jednak, że się z tego wyliże.
Goi się na niej jak na psie.
Obraz, który widzi, na długo pozostanie w jego pamięci.
Leo leży w metalowym łóżku, jest przytomny, ale ciągle zaintubowany.
Z oczu ciekną mu łzy przerażenia, z buzi sterczy mu rura.
Przypomina uwięzioną w klatce gęś, tuczoną na foie gras.
NIEDZIELA. OIOM
Lekarz wyjmuje (na żywca) dren z loeosierdzia.
Leo z przerażenia traci przytomność.
Wywraca oczy, robi się siny, odpływa.
PONIEDZIAŁEK. OIOM
Niewydolność oddechowa, niewydolność krążeniowa,
powiększona sylwetka serca, podwyższone CRP,
kumulacja dwutlenków węgla, transfuzja krwi. Nowy antybiotyk.
WTOREK. KARDIOLOGIA
Mały krok do przodu, czyli przejazd z pierwszego na szóste piętro.
Poza tym, zapalenie płuc.
W najlepszym przypadku jeszcze tydzień szpitala.
Leo jest zrozpaczony.
Leorodzice są jak żywe trupy.
Teo, jak paczuszka, przekazywana z rąk do rąk...
|
